Wyobraźmy sobie, że pracujemy w firmie kurierskiej i samolot z przesyłkami, którym lecimy rozbija się niefortunnie na tropikalnej, bezludnej wyspie - ot taki kadr z filmu “Castaway - poza światem”.
Budzimy się. Wokół nas mnóstwo porozrzucanych i w pół otwartych paczek. Po pewnym czasie zaczynamy do nich zaglądać – może być w nich coś przydatnego w naszej sytuacji. Dzięki znalezionemu laptopowi z mobilnym routerem okazuje się, że w jednym jedynym miejscu na wyspie łapiemy zasięg internetu, czyli jest nieźle. Nadajemy więc sygnał SOS przez sieć, po czym – w oczekiwaniu na pomoc, która przybędzie za kilka godzin – siadamy pod palmą z zasięgiem i okazuje się, że w niedostarczonych przesyłkach jest sporo gadżetów. Poddajemy się więc swoim zawodowym ciągotkom – już nie na bezludnej, a na rajskiej wyspie – i z zaciekawieniem wypróbowujemy najnowsze trendy w e-Commerce. A raczej w me-Commerce, choć w naszej sytuacji wszystko jest “me” – w końcu na takim odludziu możemy myśleć tylko o sobie.
Dopada nas refleksja, że na tym właśnie me-Commerce polega – to zakupy, w których liczy się nasze “ja”. W których nie ma znaczenia miejsce – może to być nawet wyspa na środku Pacyfiku, jeśli jest tam internet. Zakupy, w których uczestniczymy aktywnie, skacząc pomiędzy różnymi stronami świata online i offline, oceniając je w mediach społecznościowych. W których wszystko jest przygotowane specjalnie dla nas – cała wyspa zakupów jest nasza. Tak jak banany i kokosy na pobliskiej palmie.
Z pozdrowieniami dla cywilizacji
W piachu na plaży znajdujemy swojego smartfona. To dobry moment, żeby zaskoczyć rodzinę czekającą na nasz powrót i zamówić dla niej jakąś wypasioną pocztówkę z wakacji. A co! Na wcześniej wyniuchanym laptopie przeglądamy różne designerskie sklepy internetowe, porównujemy ceny, jakość wykonania, sprawdzamy opinie i przewidywany czas dostawy – żeby nie przyszła jakoś długo po naszym powrocie. Aż w końcu trafiamy na idealną w naszych warunkach stronę – Canva. Przeskakujemy na smartfona, wybieramy fajny szablon, robimy sobie selfie i dorzucamy je do naszej pocztówki. Potem kupujemy i pobieramy ją jako plik PDF, który przesyłamy wprost do naszej domowej drukarki po drugiej stronie świata. No i pięknie.
Z głową w lodówce
Z innej przesyłki wyrzuconej przez morze wyjmujemy wirtualne okulary Google – Cardboard. Podpinamy je do laptopa, zakładamy na nos i nagle wyspa znika – czując pod stopami piaszczystą plażę, przenosimy się do… lodówki, po której oprowadza nas żółty ser firmy Boursin. Nasz przewodnik jest jak autobus wycieczkowy, który właściwie się nie zatrzymuje, a my w czasie podróży możemy rozglądać się do woli w każdym kierunku. Zjadłoby się wszystkie mijane rzeczy, zostawiając w lodówce tylko światło…
Czujne oko słodkiej półki
Aż zapachniało cywilizacją. I żółtym serem. Zdejmujemy okulary Google i zamykamy oczy. Przypomina nam się smart shelf stworzony przez Mondelez. Siedząc na ciepłym piasku w zacienionym miejscu plaży rozpływamy się nad urządzeniem, które każdego, kto do niego podchodzi skanuje pod kątem płci, wieku i nastroju. Nie zapamiętuje twarzy, nie odróżnia ludzi – jak ktoś z prozopagnozją – ale zbiera podstawowe dane demograficzne, dzięki czemu “domyśla się” co może nam przypaść do gustu – tak jak innym osobom w naszej grupie.
Czas na zakupy
Katastrofa samolotu stworzyła tutaj prawdziwą wyspę skarbów. Z kolejnej w pół otwartej paczki wyciągamy zegarek, którego nie powstydziłby się James Bond – Apple Watch. Dzięki aplikacji od Amazona i synchronizacji z iPhonem możemy zrobić szybkie zakupy, klikając w tarczę zegarka i płacąc jednym przyciskiem. Aplikacja już nas zna i podpowiada nam to, co może nam się spodobać. Jednak wolimy sami przejść się do sklepu stacjonarnego Amazona, który “wylogował się do życia” i tam, po powrocie na stały ląd, zobaczyć produkt już nie w pikselach. Szczególnie, że Apple Watch wskazuje, że czas mija wyjątkowo szybko i na horyzoncie pojawia się ekipa ratownicza. Również specjalnie dla nas – nasze ego lubi to.