W krajach Arabskich, kiedy kobieta wybiera się na zakupy, nie zabiera ze sobą jedynie karty płatniczej i smartfonu, żeby co najwyżej porównać ceny przez internet - zabiera ze sobą stado koleżanek. Koniec końców nie kieruje się żadnymi tam opiniami znalezionymi w sieci, żadnymi tam poradami konsultantek - najbardziej liczy się opinia łańcuszka zaufanych osób. I właśnie dlatego polski Inglot, wchodząc na rynek Arabii Saudyjskiej musiał powiększyć przestrzeń w swoich sklepach ze standardowej, europejskiej do takiej, w której zmieściłaby się nie jedna, a pięć klientek przy jednym kosmetyku.
Sklepy internetowe co prawda nie mają ograniczonej powierzchni (chyba, że akurat zapchają im się serwery), ale akurat taki model arabski świetnie się w nich sprawdza. Człowiek z natury żyje w stadzie. Nasi obficiej owłosieni i nieco bardziej przygarbieni przodkowie (no może zostańmy przy – owłosieni) żyli razem, żeby przetrwać. Teraz żyjemy razem, żeby żyć po swojemu – bo w mediach społecznościowych każdy jest sobie ze wszystkimi, a jednak kreuje samego siebie. Do czasu aż przychodzi mu podjąć jakąś decyzję – na przykład o zakupie. Wtedy zaczyna niuchać jak mrówkojad w mrowisku, poszukując porad, opinii i wskazówek. I to jest właśnie kwintesencja social commerce – zakupy, w których korzystamy z więzi społecznych.
Na zakupy między postem a lajkiem
A skoro więzi społeczne, to naturalnie też social media. Rzućmy okiem na Facebooka, który stara się przenieść na swoje serwery wszystko, co otacza nas na co dzień – znajomi, miejsca, wydarzenia – nasze zakupy też już dawno tam przeniósł. Nic więc dziwnego, że największy portal społecznościowy na świecie, również i w świecie social commerce jest liderem. Jak dowiadujemy się z raportu Shopify, jeśli jesteś na Facebooku, klikasz w zdjęcie prowadzące do sklepu i kupujesz produkt, to jesteś jedną ze statystycznych 1,85% osób, które po wejściu w baner sklepu, zrobią w nim zakupy. Może liczba nie powala, ale w rzeczywistości serwis Zuckerberga obsługuje dwie trzecie takich transakcji we wszystkich social mediach. Okazuje się, że nieźle konwertują też filmy wideo, bo na drugim i trzecim miejscu tego zestawienia znalazł się YouTube i serwis Vimeo. Jeśli spojrzymy jednak na wartość zamówień, to Facebook musi ustąpić miejsca na podium Instagramowi, Pinterestowi i liderowi pod tym względem – serwisowi Polyvore, w którym klienci jednorazowo wydają średnio prawie 67 dolarów. Może dlatego, że strona nastawiona jest na konkretną branżę (fashion) i zaglądają na nią ludzie, którzy wiedzą, że szafa nigdy nie jest zbyt pełna. Nawet jeśli zamyka się ją przez dopychanie kolanem.
A jeśli nie social media, to co?
Social commerce to nie tylko social media. Czasem kierunek jest odwrotny – nie od społeczności do zakupów, ale od zakupów do społeczności. Taki na przykład Google Play, w którym każdy zwolennik Androida może pobrać na swój telefon wybraną aplikację. To miejsce, w którym opinie innych użytkowników mają kluczowe znaczenie, bo na podstawie popularności ustalana jest ich pozycja w wyszukiwarce i tym samym jeszcze większa popularność. Jest też coś, co znaczy więcej niż tysiąc słów jakichś tam przypadkowych użytkowników – recenzje naszych znajomych.
A kto lubi nietrafione prezenty? Teraz każdy znajomy; każda ciocia, która zna nas oczywiście od zawsze; każdy Święty Mikołaj; każdy każdy może zostać dodany przez nas do osób z dostępem do naszej listy chętnie widzianych prezentów, którą tworzymy dzięki Amazon. Oczywiście nikt nie wybierze się już do innego sklepu, aby szukać tych prezentów. A kiedy podarunki zaszeleszczą folią w naszych rękach, zostaną usunięte z listy, żeby ktoś przypadkiem nie obdarował nas drugą mikrofalówką.
Chociaż zwykle kupujemy od siebie dla siebie lub dla kogoś, to rzadko podejmujemy taką decyzję sami – nawet jeśli akurat nie otacza nas w sklepie tłum znajomych to nasze pierwsze wrażenia kształtuje opinia – sprzedawcy, znajomego z Facebooka, znaleziona w sieci, skądkolwiek. Człowiek nigdy nie jest sam na zakupach.