Używamy plików "cookies" do analizy ruchu użytkowników oraz remarketingu. Szczegółowe informacje znajdują się w Polityce Prywatności.
Może Cię zainteresuje...
Best Practices for eCommerce
Ponad 200 rekomendacji poprawy UX/UI dla e-sklepów
Szanse i zagrożenia PSD2 w Polsce
Systematyzacja wiedzy o PSD2 pogłębiona o komentarze eksperckie
UX 4 Managers
Praktyczny poradnik, z tego, co ważne w UX
Jak przeprojektować e-commerce
Opis procesu redesign platform sprzedażowych
# 108 UX Czwartek
Zawsze co drugi czwartek inspirująca dawka treści o UX i produktach
Jak sprzedawać więcej dzięki UX
Praktyczne wskazówki oparte na danych i przykładach
Rozwijaj swoje umiejętności projektowe i bądź na bieżąco z trendami w projektowaniu doświadczeń.
W dzisiejszym newsletterze przyglądamy się zaufaniu – jak je budować słowami, strukturą zespołu i odpowiedzialnym designem.
Jest sobie pop-up store. Nic nie było, a jest więcej niż coś. Czyli właściwie co? Jak sama nazwa wskazuje – sklep, który nagle się pojawia i po pewnym okresie równie nagle znika. A co się dzieje w międzyczasie? Przyciąga ogromną uwagę wszystkich, którzy go zobaczą i o nim usłyszą – nie tylko dlatego, że jest swoistą edycją limitowaną, ale też dzieje się wokół niego sporo – nie co dzień ogląda się pudło na buty Adidasa wielkości domu.
Marka osobista to nasz wizerunek – możemy nad nim pracować, zmieniać go, ale w gruncie rzeczy musi być on autentyczny i zgodny z nami. Inaczej szybko zostanie to wyłapane. Wizerunek tworzony jest nie tylko przez nasz styl, ale też to, co mamy do przekazania i sposób w jaki to robimy. Jeśli to wszystko elegancko współgra z charakterem naszej firmy, to nasza osobista marka może być dodatkowym nośnikiem jej wartości. Silna marka to taka, która inspiruje i motywuje. Taka, z którą pewna grupa – grupa docelowa – chce się utożsamiać. Nigdy nie trafimy do wszystkich, bo kto chciałby słuchać nijakiego przekazu – ale jeśli nasz przekaz pozytywnie się wyróżnia, to jego wartością nie będzie szerokie grono tych, którzy gdzieś go zasłyszeli, ale wierni odbiorcy.
Budzimy się. Wokół nas mnóstwo porozrzucanych i w pół otwartych paczek. Po pewnym czasie zaczynamy do nich zaglądać – może być w nich coś przydatnego w naszej sytuacji. Dzięki znalezionemu laptopowi z mobilnym routerem okazuje się, że w jednym jedynym miejscu na wyspie łapiemy zasięg internetu, czyli jest nieźle. Nadajemy więc sygnał SOS przez sieć, po czym – w oczekiwaniu na pomoc, która przybędzie za kilka godzin – siadamy pod palmą z zasięgiem i okazuje się, że w niedostarczonych przesyłkach jest sporo gadżetów. Poddajemy się więc swoim zawodowym ciągotkom – już nie na bezludnej, a na rajskiej wyspie – i z zaciekawieniem wypróbowujemy najnowsze trendy w e-Commerce. A raczej w me-Commerce, choć w naszej sytuacji wszystko jest “me” – w końcu na takim odludziu możemy myśleć tylko o sobie.
Są takie skarby, które raczej się chowa niż pokazuje. Ot, choćby po to, aby nasz skarb nie zmienił właściciela. Na przykład niektórzy kolekcjonerzy sztuki, tej przez wielkie “SZ”, chowają swoje najbardziej ukochane i wypieszczone nabytki w miejscach dostępnych tylko dla nich. A co dla marek jest obecnie najcenniejszym skarbem? Informacja. Ta o kliencie. Każdym z osobna. Nasz skarb nazywa się zatem big data - teraz już legendarna fraza, o której każdy słyszał, ale u każdego wygląda inaczej, albo nie wygląda wcale. Big data to taki cylinder iluzjonisty - niby każdy wie, że coś tam jest, ale tylko nieliczni potrafią z niego wyciągnąć naprawdę dorodnego, białego królika. Tylko, że data nie zawsze jest na tyle big, żeby sprostać naszym oczekiwaniom, albo częściej jest wręcz too big, przez co zanurzając w cylindrze rękę aż po łokieć i szukając naszego gryzonia, jak telefonu w damskiej torebce, możemy natrafić na multum innych rzeczy, których nie sposób ułożona. Dlatego dobrze uporządkowana i wykorzystywana baza danych o klientach to skarb. A jak o ten skarb dbać, żeby się nie ulotnił?
Pewnie kojarzycie te wszystkie filmy o drużynach sportowych złożonych z nudnych nieudaczników, którzy przez większość czasu kopią się w czoło i dostają od jakichś cwaniaków, a potem cudem dochodzą do finału rozgrywek, w którym - po wzruszającej przemowie trenera wygrywają? Albo te filmy, w których życie tarmosi głównego bohatera, aż w końcu okazuje się, że gość ma talent do bycia kimś, ogarnia się i już nie jest nikim, tylko wilkiem z Wall Street.
Wydawać by się mogło, że myślenie o zachowaniu widoku paryskiej ulicy na obrazie przed wynalezieniem aparatu fotograficznego było czystą abstrakcją. A tymczasem, kiedy w 1839 roku Louise Daguerre pstryknął pierwszą fotografię (której czas naświetlania wynosił kilka długich minut) wynalazek - mimo, że po nim nic nie było już takie samo - został płynnie przyjęty przez społeczeństwo i rząd francuski, który ogłosił zresztą, że należy on do całego świata. I hulaj dusza! I portrety rodzinne, i selfie w łazience. Nieważne. Ważne jest to, że ludzie byli przygotowani na tego typu rozwiązania - chociaż spektakularnie innowacyjne, to jednak wpisane w jakiś kontekst - bo o tym, że można zapisać obraz na papierze już słyszano.
Najpierw była sobie płaska Ziemia. Płaska jak włoska pizza. Z jej brzegów oceany spływała hektolitrami, olewając jakąkolwiek cyrkulację wody. Potem Ziemia nadmuchała się jak balon i wylądowała w centrum wszystkiego, jak pępek w środku wielkiego brzucha, a wokół niej krążyło wszystko, co świeciło. Ale potem okazało się, że to jednak to, co świeci najjaśniej jest w środku, a Ziemia nie tylko nie jest w centrum, ale jest też jedną z wielu innych w sumie podobnych rzeczy. O czym to ja mówię? O marce oczywiście. Była sobie najpierw płaska i nijaka - jakby bardziej lokalna, olewająca jakieś większe działania marketingowe. Potem została wypchana marketingiem, który napompował balon - w środku nie musiało być wiele, ale ważne, że na zewnątrz było sporo. I tak się nadymała nasza marka niczym Smurf Ważniak i stanęła sobie pomiędzy wszystkimi, ważąc zbyt dużo, żeby ruszyć “tyłek” do ludzi, tylko pyszniąc się sobą. Aż tu potem okazało się, że w rzeczywistości perspektywa jest inna - to nie marka stoi w centrum, tylko właśnie ludzie.
W dawnych czasach, kiedy na zamku czy w pałacu zjawiał się jakiś przybysz był on przedstawiany ze wszystkimi mniej lub bardziej prawdziwymi zasługami - że mężny, waleczny, sprawiedliwy itd. - jaki PR, taka prezentacja. Dokładnie tak poznajemy produkt w reklamie. Ale gdyby tak każda reklama była Pinokiem? Gdyby tak przy każdym kłamstwie, kłamstewku, nagiętej prawdzie nos wtedy rozciągał się jak kolejny odcinek polskiej autostrady, jak pamiętny sygnał błędnej odpowiedzi w Familiadzie, który w czasie oglądania reklamy w momentach pół-prawdy dawałby nam znać, że kogoś chyba… poniosła wyobraźnia.
Kim był Alan Turing? Genialny brytyjski matematyk i kryptolog, który stał się cichym bohaterem II wojny światowej. Stworzył on maszynę, która ostatecznie złamała najbardziej skomplikowany szyfr w historii - kod Enigmy - niemieckiej maszyny szyfrującej. W 1950 roku Turing zainteresował się badaniami nad sztuczną inteligencją, twierdząc, że pewnego dnia maszyny będą zdolne do myślenia na takim poziomie jak ludzie. Opracował więc test, który sprawdzał, czy robot jest już na tyle rozwinięty, że w rozmowie można pomylić go z człowiekiem. Na czym polegało takie badanie? Sędzia zadawał pytania kilku stronom, których nie widział. Jedną z nich była maszyna. Jeśli w czasie pięciu minut robot “nabrał” co najmniej 30% sędziów - przechodził test.
Od 3 lat wysyłamy do ponad 6000 czytelników przegląd najciekawszych artykułów ze świata UX
Pierwsze zestawienie w tym roku przypada na dzień popcornu! Polecamy więc Wam wieczorem uczcić ten dzień miską prażonej kukurydzy przy dobrym filmie w kinie bądź we własnych czterech kątach.Tymczasem my zapraszamy do naszego zestawienia, w którym między innymi o projektowaniu dla świata przyszłości, narzędziu DevTools i tworzeniu person. Podrzucamy Wam również szeroki zestaw użytecznych i funkcjonalnych inspiracji projektowych!
Jeśli nieobce jest Ci pojęcie doświadczeń użytkownika, czyli UX, słyszałeś też pewnie o UXResearcherze. Osoba ta zajmuje się szeroko rozumianym badaniem odczuć userów i ichpotrzeb. Czym dokładnie się zajmuje i za co jest odpowiedzialny?
Na pewno świąteczne szaleństwo dało Wam o sobie wyraźnie znać, dlatego jesteśmy zaszczyceni, że znaleźliście chwilę na zapoznanie się z naszym UX Czwartkiem.
Testowanie Treejack to dokładne sprawdzanie architektury strony internetowej lub aplikacji mobilnej, która posiada rozgałęzione menu. Jest to relatywnie prosta i tania metoda badawcza. Można wykonać ją na wczesnym etapie projektowania. Dzięki temu pracownicy zaoszczędzą czas i pieniądze, które musieliby stracić na poprawki. Na czym dokładnie polega test Treejack?
Dzisiaj obchodzimy święto jednego z naszych ulubionych napojów - herbaty! Weźcie do ręki kubek tego gorącego naparu i przejdźcie razem z nami przez dzisiejsze zestawienie. A w nim między innymi o tym, jak gry wideo mogą pomóc w rozwoju projektantów UX/UI, zestawienie funkcjonalnych design systemów, o metodach podnoszenia współczynnika konwersji, a także o tym, dlaczego ludzie w sieci nie czytają.
Ponieważ proces audytu jest dość długi i rozbudowany, osoby odpowiedzialne za niego wspomagają się listą kontrolną. Owa lista ułatwia organizację działań i pozwala sprawdzić, czy żaden z założonych etapów audytu nie został pominięty. Checklisty w poszczególnych projektach różnią się od siebie. Każdy zespół dysponuje różnymi zasobami, czasem i potrzebami. Na czym warto się skupić, tworząc listę kontrolną?